poniedziałek, 18 sierpnia 2014

ZAUFANIE ZŁAPANE NA STOPA

"Bóg, powołuje według swojego planu. Powołuje tych którzy po ludzku się do tego nie nadają."


Stoję przed surowym kościołem z czerwonej cegły i ze wszystkich sił wytężam zmysły. Chcę zapamiętać jak najwięcej. Marcowy wieczór. Słońce od dwóch godzin chowa się za horyzontem. Trzęsę się z zimna, ale nie mogę odejść. Muszę zatrzymać się i zapamiętać wszystkie myśli, jakie zrodziły się podczas ostatnich trzech dni rekolekcji. Zupełnie jak tuż po przebudzeniu – zaciskam powieki, aby światło nie oślepiło obrazów ze snu. Czuję mirrę, którą ksiądz Krzysztof namaścił nam dłonie. Zapach olejku pomaga mi przywołać chwile z rekolekcji. Słyszę słowa wypowiadane lekko i z uśmiechem: "Bóg, powołuje według swojego planu. Powołuje tych, którzy po ludzku się do tego nie nadają".

W mojej głowie od wielu lat rysowałam precyzyjny plan. Każda kreska była przemyślana, każdy szczegół starannie dopracowany. Mój obraz nie potrzebował poprawek. Lubię porządek i przemyślane decyzje. Nie nadaję się do tego, co wymaga ryzyka, co jest niepewne, nieprzewidywalne. Mam swój plan i oczekuję, że wszystko potoczy się zgodnie z nim. A jednak! Zapach mirry wciąż przypomina mi słowa z marcowych rekolekcji: „Bóg powołuje według swojego planu…”. A więc Bóg ma dla mnie alternatywny plan. Plan, którego nie znam! Czy mogę go jakoś odkryć? Tak! Odpowiedź znalazłam na rekolekcjach - podczas podróży autostopowej. „Piękne Stopy” to rekolekcje odbywające się w podróży. To pielgrzymka w duchu ewangelicznego ubóstwa oraz okazja, by doświadczyć miłości i opieki Boga przez otwarcie się na prowadzenie przez Ducha Świętego. 

Rejs bez koła ratunkowego


Podejmuję duchowe wyzwanie. Wysyłam zgłoszenie na rekolekcje, jednak do ostatniej chwili waham się. Drugi sierpnia. Mój pociąg do Łodzi odjeżdża za pół godziny. Plecak stoi zapakowany i gotowy do drogi. Termometr wskazuje 34 stopnie Celsjusza. Upalne południowe słońce nie zachęca do podróży. Czuję, że wciąż szukam wszelkich argumentów, by nie jechać i móc usprawiedliwić się przed sobą samą. „Boże, daj mi jakikolwiek znak, bym miała pewność, że naprawdę chcesz wrzucić mnie w to szaleństwo.” Pospiesznie otwieram Pismo Święte. Z zamkniętymi oczami przewracam kolejne kartki. Tu będzie dobrze. Zatrzymuję wzrok i w nadziei czytam: Druga wyprawa misyjna. „(..) a Paweł dobrał sobie za towarzysza Sylasa i wyszedł polecony przez braci łasce Pana” (Dz 15, 40). Nie tego oczekiwałam… Ale jedno jest pewne – chciałam znaku i właśnie go dostałam. Kiedyś słyszałam, że im większy opór przed rekolekcjami, tym większych owoców można się spodziewać. W ostatniej chwili wbiegam na peron. Z drugiego wagonu wychyla się konduktor. Słyszę ostry świst gwizdka i krzykliwe "odjazd!". Zdążyłam na pociąg, ale czy zdążyłam zaufać Bogu?

Cały czas asekuruję się i szukam wymówek. Tygodniowa podróż autostopem bez szczegółowego planu, bez zaplanowanych noclegów, bez jedzenia, a może i bez pieniędzy? To jak wybrać się w rejs szalupą po oceanie, pozostawiając wszelkie koła ratunkowe na brzegu. To nie tylko szalone, ale nieodpowiedzialne. Rezygnuję. Wybieram numer do przyjaciela: „Zabierz mnie stąd, to szaleństwo nie jest dla mnie”. Mam cichą nadzieję, że potwierdzi moje przekonanie i da przyzwolenie na ucieczkę. Kolejne rozczarowanie: "Ja wszystko rozumiem, ale proszę, daj Bogu szansę. Zacznij jutrzejszy dzień od słów: «Boże, dziękuję Ci i wychwalam Cię za wszystko, co się dziś wydarzy»”. I wydarzyło się. Zaufałam. Wypływam na głębię. 

Boży Plan = nasz plan


Przede mną sześć dni rekolekcyjnej podróży autostopowej. Tworzymy trzyosobowy zespół, jeszcze się nie znamy, ale przy takim ładunku niewiadomych nie robi nam to różnicy. Burzliwa dyskusja w zespole. Ktoś chce jechać na północ Europy, ktoś na południe. Jedna z nas chce podróżować tylko autami osobowymi, inna dopuszcza przejazdy tirem. Jedna na wszelki wypadek chce wziąć pieniądze, inna chce opróżnić portfel i całkowicie oddać kontrolę Bogu. Emocje studzi wspólna modlitwa. I w końcu ostateczna decyzja wsparta natchnieniem Ducha Świętego. Boży Plan = nasz plan. Nie tylko wypłyniemy na głębię, ale też zanurkujemy na pełnym oceanie Bożego zaufania. Pojedziemy bez celu, bez planu i bez pieniędzy. Pojedziemy z kimkolwiek, kto zatrzyma się i zechce nas zabrać (o ile nie będzie wyglądał podejrzanie). Tata z Nieba nas poprowadzi. Codzienne chcemy modlić się za kierowców, którzy już nam pomogli, i tych, którzy dopiero zdecydują się nam pomóc. To będzie nasz wspólny plan: Tata, my i ci, których spotkamy na swojej drodze. 

Lekcja przyjmowania


W czasie drogi najsilniejsze było doświadczenie realnego działania Boga. Podróż bez pieniędzy, a nieustannie w luksusie! Pan Bóg nas rozpieszczał i zawsze miał dla nas coś specjalnego: wykwintna kolacja w gustownej restauracji na rynku w Cieszynie, nocleg w rodzinnym domu naszego kierowcy, wygodny transport, który znajdował się zanim wyszłyśmy go szukać, osobista willa nad Adriatykiem, mrożona kawa z bitą śmietaną jak na zawołanie czy hotel z widokiem na największe jezioro Austrii. Wyjechałyśmy bez pieniędzy, a wróciłyśmy mając 90 euro od ludzi, którzy chcieli nam pomóc, mimo że ani razu nie poprosiłyśmy o pieniądze. To tylko niektóre z cudów, jakie Bóg przygotował dla nas na te sześć dni.

Największym zaskoczeniem okazał się starszy, elegancki mężczyzna w garniturze. W ostatnim dniu podróży, po kilku godzinach poszukiwań transportu na jednej z austriackich stacji benzynowych, w desperacji podbiegamy do luksusowego, czarnego BMW. Nawet przez chwilę nie wierzę, że taki „elegancik” zabierze trzy dziewczyny, przemęczone i lekko nieświeże po podróży w 40 stopniowym upale. Widzę, jak zaniepokojony kierowca uchyla przyciemnianą szybę i uważnie wysłuchuje się w nasz apel o pomoc. Skręcam się ze wstydu i szykuję do ucieczki z miejsca zażenowania. Kolejna lekcja przyjmowania: „Zapraszam na pokład, jadę do Wrocławia. Jednak najpierw zapraszam Was na porządny obiad”. Napełniamy puste brzuchy zupą, pieczenią i słodkim deserem, by zaraz potem wyruszyć luksusowym autem do Polski. Przez kilka godzin podróży rozmawiamy o… Bogu. Nocą przekraczamy granicę Polski, wjeżdżając w sam środek burzy. Niewiarygodna wichura łamie drzewa, a ulewa zamienia się w rwącą rzekę. Niespodziewanie kierowca zatrzymuje się pod jednym z hoteli. Przechodzi mnie dreszcz strachu. Zakładam nieczyste intencje kierowcy, a w głowie szaleją traumatyczne wizje. Tymczasem dostajemy osobny pokój i gorącą herbatę: „Nie pozwolę, żebyście nocą i w taką pogodę łapały stopa. Odpocznijcie, a rano odwiozę Was do Łodzi”. Około południa zajechałyśmy czarnym BMW pod samą bramę klasztoru dominikanów w Łodzi, miejsca naszej zbiórki.

Myślę, że Bóg dobrał nas w jedną ekipę z jakiegoś powodu. Może te rekolekcje miały być dla nas nauką przyjmowania pomocy od innych? Trudno jest prosić o pomoc, a jeszcze trudniej przyjmować pomoc od ludzi, nie mając niczego, by dać w zamian. W czasie rekolekcyjnych przygotowań do podróży o. Krzysztof Pałys OP uprzedził nas, że doświadczymy tej trudności. Zapewnił, że Bóg chce, żebyśmy przełamali swoją dumę, wstyd, zażenowanie i szli do ludzi z otwartością i ufnością: „Pamiętajcie: przyjmując pomoc, dajecie innym możliwość otrzymania błogosławieństwa «kto Was przyjmuje, Mnie przyjmuje»”. Powtarzałam sobie te słowa jak mantrę, gdy ludzie obsypywali nas tym, co mieli, a mnie aż skręcało w środku z poczucia niezręczności. Jednak za każdym razem, gdy ktoś nam pomógł – czułam się lżejsza. Kilogram mniej lęku, dwa kilogramy mniej wstydu, trzy kilogramy mniej dumy. W zamian dostałyśmy chyba najlżejsze z możliwych: poczucie wdzięczności za każdy otrzymany dar, za każdego postawionego na naszej drodze człowieka. 

Boska nawigacja


Łapanie stopa przypominało mi codzienne życie. Czekanie, aż jakiś samochód wreszcie się zatrzyma. Rozczarowanie, gdy ktoś mimo wolnych miejsc odmawia. A potem to nagłe olśnienie, gdy pięć minut później zatrzymywał się inny kierowca, który może zabrać nas znacznie dalej. W swoim życiu nieraz czekałam sfrustrowana ciągłymi „niepowodzeniami” i kołaczącym się w głowie pytaniem: dlaczego? Dlaczego znów coś mi nie wyszło? Do tej pory nie dawałam Bogu przestrzeni, by działał. „Panie Boże, cieszę się, że jesteś, ale usiądź proszę na siedzeniu pasażera i pozwól mi kierować. Jeśli nie wyrobię się na zakręcie lub żaden z moich hamulców nie zadziała, poproszę Cię o pomoc. Wyprowadź na prostą i oddaj mi kierownicę”. Tym razem to On kierował od początku do końca i wiem, że lepszej trasy nie mogłam sobie wymarzyć.

Często proszę Boga o coś na tu i teraz. Jednak On patrzy dużo dalej. Widzi całą mapę mojego życia, a nie tylko jej wycinek. Gdy wydaje mi się, że któraś z dróg to dobry skrót do moich pragnień, On już widzi, że to tylko ślepa uliczka. Jeśli mam dotrzeć do celu, nie błądząc zbyt długo, to muszę zaufać Bożym znakom.

Dotarło do mnie, że tym ostatecznym celem mojej drogi jest Zbawienie. Wszystkie dotychczasowe pragnienia, nawet te piękne, są tylko przystankami na drodze. Otrzymałam Boską nawigację. Celem mojej podróży jest Bóg. Nawet, gdy wybiorę niewłaściwą drogę – On obliczy mi nową, jeszcze lepszą trasę do Nieba. 

Powrót z nowym planem w ręku


Kiedyś wszystko miało zależeć ode mnie. Od mojej pracy, mojej odwagi – od tego, co moje. Dziś chciałabym wszystko oddać w ręce Boga. Dopiero teraz widzę, że rekolekcyjna podróż autostopowa była doświadczeniem przełomowym w moim życiu. To dopiero początek mojej drogi zaufania. 

Przez ostatni rok w moim życiu bardzo wiele się zmieniło. Nabrałam odwagi, by odkopać swoje dawne marzenia misyjne. Po rekolekcjach podjęłam formację w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym w Warszawie (Salezjański Ośrodek Misyjny). Po roku przygotowań zostałam posłana na roczną misję do Afryki. To już nie mgliste marzenie, a precyzyjny plan opatrzony Bożą pieczątką: 7 czerwca 2014, na Spotkaniu Młodych na Polach Lednickich, razem z dziewięcioma wolontariuszkami Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco otrzymałam krzyż misyjny z rąk Prymasa Polski, abpa Wojciecha Polaka (relacja z posłania).

23 września 2014 wylatuję na roczną misję do Zambii. Jestem przekonana, że gdyby nie rekolekcje autostopowe – nie miałabym w sobie tyle Zaufania, by na rok zawiesić wszystkie plany – całe swoje życie. Zostawiam pracę i studia. Na rok rozstaję się z rodziną i przyjaciółmi. Wierzę, że będę miała do czego i do kogo wracać. To nie jest tylko moja misja. Wierzę, że za każdą misją stoi cały Kościół. Dlatego proszę Was o modlitwę o potrzebne łaski, abym sprostała temu zadaniu. Chciałbym, żeby moja misja była czasem tylko dla Boga, czasem rozeznawania Jego woli. Czasem, w którym dbając o relację z Nim, będę mogła być pomocna tym, do których mnie posyła.