poniedziałek, 6 lipca 2015

GDZIE MIESZKA BÓG?

Gra w spojrzenia


Lubię grać z dziećmi w spojrzenia. Nasza gra zaczyna się zawsze tak samo. Dostrzegam małego szkraba. Stoi w daleko. W bezpiecznej odległości od kogoś o innym kolorze skóry. Przygląda się z zaciekawieniem, obserwuje każdy mój ruch. Delikatnie i nieufnie mruży oczy. Udaje, że nie patrzy w moją stronę. Gdy zatrzymuję się na chwilę i odwracam głowę w jego stronę – z zawstydzeniem opuszcza oczy. Podchodzę bliżej. Przez błyszczące szyby jego źrenic przebija się delikatne i ciepłe światło. Mały szkrab jest ostrożny. Przymyka okna swojej duszy, by nieproszony chłód nie wdarł się do środka. Ostrożnie podchodzę jeszcze bliżej. Odległość trzech kroków jest idealna by zacząć grę w spojrzenia. Naśladuję wzrok dziecka. Mrużę oczy, a gdy nasze spojrzenia spotykają się w połowie drogi – otwieram szeroko. Mrużę i otwieram na zmianę. Wzrokiem zakreślam szerokie koło. Najpierw powoli w prawo, potem szybko w lewo. Dzieci szybko łapią zasady mojej gry. Zamiana ról. Teraz oczy dziecka próbują naśladować moje spojrzenie. Po krótkiej chwili zabawy wybuchamy śmiechem. Oczy dziecka wciąż są niewielkie, ale szeroko otwarte. Spojrzenie ufne, zadające pytania, poszukujące odpowiedzi. To wszystko. Zabawa skończona. Ale czy była o tylko zabawa?

Przez zabawę próbuję zrozumieć co kryje się w oczach dziecka. Po roku w Afryce wciąż niewiele rozumiem w języku Bemba, ale nie poddaję się. Podejmuję próby porozumienia. Po oczach dziecka próbuję odgadnąć czy jest radosne, smutne, a może chore. Codziennie zaglądam w dziesiątki maleńkich brązowych oczu. Próbuję patrzeć głębiej i głębiej. W ich spojrzeniach dostrzegam coś wyjątkowego. Coś, co nie pozwala mi przejść obojętnie. Coś, co zatrzymuje mnie i prowokuje do pytań. Od dziesięciu miesięcy próbuję odkryć czym jest to tajemnicze „coś”. Chyba powoli zaczynam rozumieć. Oczy dziecka są inne niż oczy dorosłych. W oczach dzieci dostrzegam Boga. Bóg mieszka w ich maleńkich brązowych ciałkach. Swoją obecność zdradza wychylając się przez okna ich dusz - oczy.


Boże schronisko 


Oczy dzieci, które spotykam w naszym oratorium są jak okna górskiej chatki. Gdy na zewnątrz jest mrok, a temperatura spada poniżej zera, przez szyby chatki przebija się ciepłe światło. Z oddali widać tylko niewyraźne błyski. Jednak ciepło bijące z okien przyciąga mnie bliżej i bliżej. Zaglądam w okna chatki i widzę ogień rozpalony w kominku. Na zewnątrz może być burza śniegowa, a w środku będzie jasno i ciepło, bezpiecznie. W takim domu chcę po prostu posiedzieć i ogrzać moje zmarznięte ręce. 

Na misji ogrzewam swoją duszę w spojrzeniach dzieci. Przez ich oczy próbuję dostać się do środka maleńkich chatek przepełnionych Bogiem. Moja gra jest wędrówką do Bożych schronisk. Kiedy jestem już w środku, siadam przy kominku i ogrzewam serce w Jego ogniu.

Teraz rozumiem, że Bóg mieszka w oczach dzieci. Przygląda mi się z oddali. Obserwuje każdy mój ruch, nie spuszcza mnie z oczu. Nieustannie jestem w polu Jego widzenia, choć zazwyczaj nie zdaję sobie sprawy z Jego obecności. Aby dostrzec Jego obecność, muszę skierować wzrok w Jego stronę. Zatrzymać się i spojrzeć w Jego oczy. Wtedy podchodzi i delikatnie puka do okien mojej duszy. Najpierw cichutko, niepewnie. Wytrwałe i ciche pukanie jeszcze przyciąga moją uwagę. Uchylam delikatnie okna mojej duszy, otwieram oczy. Ciepłe spojrzenie Boga zalewa moje serce.

Dziękuję Ci Boże, że oczy dzieci nie są tak poważne jak oczy dorosłych. Dziękuję za oczy, które potrafią się śmiać i smucić, wzruszać i złościć. Nie udają silnych, nie przejmują się, że im „nie wypada”. Są sobą. Jeśli czegoś nie widzą – pytają, poszukują odpowiedzi. Jeszcze się uczą. Bywają nieznośne, ale potrafią się zawstydzić, a czasem nawet przeprosić. Zawstydzonym oczom, z radością serca wszystko się przebacza. 

Dziękuję, że mogę ogrzewać moją zmarzniętą duszę w spojrzeniu Boga wychylającego się przez oczy - okna ich dusz.


czwartek, 2 lipca 2015

EVARISTO

Przyjaciel spod Shopritu


Evaristo znamy od co najmniej 8 miesięcy. Jednak dopiero kilka tygodni temu pierwszy raz przekroczył bramę naszego oratorium. Gdzie spotkałyśmy go pierwszy raz? Pod Shopritem – najbardziej znanym sklepem w Zambii. Evaristo podbiegał do nas za każdym razem gdy pojawiałyśmy się w centrum naszej Chingoli.

- Madame, Madame! Two kwacha (Proszę Pani, proszę Pani! Dwa kwacha <tutejsza waluta>!) - i wyciągał w naszą stronę popękaną od brudu rączkę.

Ze wstydem muszę przyznać, że przez osiem miesięcy nie dostał od nas nawet pół kwacha. Nie dlatego, że jesteśmy tak skąpe (mam nadzieję…) ale dlatego, że dobrze wiemy, że żadne pieniądze nie zabiorą go z ulicy. Za dwa kwacha prawdopodobnie kupi kolejne dwie paczki chrupek, a potem wyciągnie rękę do kolejnego muzungu (białego).

Co tydzień historia spod shopritu powtarzała się. Miałyśmy przygotowaną niemal automatyczna odpowiedź na jego prośby:

– No money, but I can play with You in Don Bosco place. Come tomorrow at 14.30, ok? (Nie będzie pieniędzy, ale mogę pobawić się z Tobą w “Don Bosco”. Przyjdź jutro o 14.30, dobrze?)

Prawdopodobnie nie zrozumiał nawet jednego słowa. Wciąż patrzył na nas z uśmiechem i wyciągniętą rączką w naszą stronę. Wspólnymi siłami uruchomiłyśmy nasz podstawowy słownik tutejszego bemba:

- No money! Isa Don Bosco! Mailo 14.30! (Nie będzie pieniędzy! Przyjdź do Don Bosco! Jutro 14.30!)

Wystarczyły dwa słowa w bemba żeby odczarować wyciągniętą w naszą stronę rączkę. Dłoń chłopca jak po zaklęciu chowała się w kieszeń dziurawych jak sitko spodni.

- Oki, Oki Madame! (Dobrze, Dobrze, proszę Pani!)

Za każdym razem, kolejnego dnia rozglądałyśmy się po oratorium, ale nigdzie nie było naszego przyjaciela spod Shopritu. Aż do pewnego dnia, kiedy usłyszałam jak ktoś woła za mną:

- Madame, Madame! Don Bosco! 

Odwracam głowę i widzę tę samą popękaną rączkę wyciągniętą w moją stronę. Tym razem nie prosi o pieniądze. Tym razem chce się po prostu przywitać.

- No “Madame”, now you are my friend! My name is Karolina. What is Your name? (Nie “proszę Pani”, teraz jesteś moim przyjacielem. Mam na imię Karolina! A Ty?)


Nowa koszulka – czas na zmianę?


Od kilku tygodni Evaristo przychodzi do naszego Oratorium codziennie. Każdego dnia przyprowadza innego kolegę z ulicy. Piłka do nogi to jedyna rzecz o jaką proszą. 

W naszym oratorium większość dzieci jest bardzo biedna. Mają bose stopy, poszarpane, brudne ubranka, a ich brązowe ciałka pokrywa warstwa kurzu lub błota zależnie od pory roku. Evaristo i „spółka” należą do czołówki zaniedbanych. Kiedy pochylam się nad którymś z naszych shopritowych przyjaciół czuję jedynie kwaśny zapach moczu. Wczoraj zauważyłyśmy, że inne dzieci nie chcą bawić się z cuchnącymi chłopcami ulicy. Przyszedł czas na wyjątek od naszej reguły, która brzmi „nie przyjechałam by rozdawać, nie przyjechałam by cokolwiek zmienić”. Shopritowi chłopcy potrzebują zmiany. Czas na mycie, pranie i… (w drodze wyjątku)nową koszulkę.

Wyjątek potwierdza regułę


Chłopcy nie wiedzieli czym jest proszek do prania. Nie potrafili użyć mydła. Po kilku minutach szarpaniny nad wiadrem z wodą i rzucania się mydłem, chłopcy odstąpili od „świetnej zabawy”. Zdęli brudne koszulki i z uwagą przyglądali się instrukcji prania.

Wystarczyło pół godziny by chłopcy zamienili swój wizerunek z ulicznego na całkiem przyzwoity. Brudne koszulki wyprane, brązowe ciałka pachnące, a na nich nowe, nico przyduże koszulki… damskie, bo tylko takie miałyśmy.

Dziś znów nasi shopritowi przyjaciele, w nowych koszulkach kopią piłkę na boisku naszego oratorium. Z tą tylko różnicą, że nowe koszulki bardziej przypominają te stare – brudne i cuchnące moczem. Evarito potwierdził naszą regułę. Lepiej po prostu BYĆ, niż próbować cokolwiek zmienić.

Don Bosco na smutki


Środa – dziś oratorium jest otwarte tylko dla naszych studentów w Collegu Don Bosco. Wychodzę z domu i widzę Evaristo siedzącego na krawężniku tuż przy bramie naszej placówki. Podchodzę aby się przywitać i wytłumaczyć, że dziś nie możemy się razem pobawić. Evaristo nie podbiega w moją stronę – to pierwszy dziwny znak. Podchodzę bliżej, nie podnosi nawet głowy, nie uśmiecha się.

- Evaristo, How are You? (Jak się masz?) – nie odpowiada, ale z jego oczu zaczynają skapywać łzy.

Ktoś obok wyjaśnia mi, że chłopiec przyszedł, bo boli go brzuch i głowa. Po konsultacji z jednym z braci postanawiamy zrobić kolejny wyjątek dla naszego przyjaciela. Dziś dostanie od nas porządny obiad, a potem coś przeciwbólowego.

Wracam do kuchni, wyciągam jeden z ładniejszych talerzy i nakładam jedzenie przeznaczone na naszą kolację. Pieczony kurczak, gotowane warzywa i oczywiście nshima. Jeszcze zaglądam do lodówki – niech to będzie więcej niż obiad – wyciągam dwa gotowane jajka, chleb i masło orzechowe. W kubek wlewam gorącą herbatę. To będzie prawdziwa uczta! Na mojej twarzy pojawia się uśmiech satysfakcji na samą myśl o zachwycie chłopca. Wreszcie mogę konkretnie komuś pomóc.

Stawiam bogatą tacę przed chłopcem i w napięciu czekam na jego uśmiech… Kolejny raz Afryka uczy mnie pokory. Chłopiec nawet nie spojrzał na jedzenie. Schował twarz w brudnych rączkach i zaczął płakać.

Może i był głodny, ale przede wszystkim był chory i nie mógł nic przełknąć. Jeśli chłopiec z ulicy odmawia jedzenia to znaczy, że musi naprawdę cierpieć. Zapada kolejna decyzja. Za pół godziny brat odwiezie chłopca do domu (bo podobno ma jakiś dom…), a potem z jego rodzicami (lub opiekunami) pojadą do szpitala.

Mamy pół godziny, a Evaristo wciąż płacze. Próbuję rozweselić chłopca na różne sposoby, ale łzy ciągle płyną po jego policzkach. Zrezygnowana wyciągam telefon by sprawdzić godzinę. Evaristo chwyta mnie za rękę, przyciąga telefon na swoje kolana i spogląda na ekran. Dłuższą chwilę przygląda się fotografii na wyświetlaczu telefonu. Na zdjęciu jest mój przyjaciel z gromadką dzieci z placówki misyjnej w Peru. Evaristo chwyta moją dłoń w swoją rączkę, wskazuje mojego przyjaciela i z uśmiechem pyta:

- Don Bosco?

Wybucham śmiechem. Evaristo spogląda na mnie zmieszany, a po chwili uśmiecha się mimo łez na policzku. I tak przez następne minuty razem śmialiśmy się nad talerzem pełnym jedzenia i zdjęciem mojego przyjaciela na ekranie telefonu.

Panie Boże, dziękuję Ci, że zawsze masz najlepsze rozwiązana w najwłaściwszym czasie.