niedziela, 16 listopada 2014

HAPPY BIRTHDAY !

Na wstecznym


Dziś nieśmiało oglądam się za siebie. Pierwszy misyjny miesiąc dobiegł końca. Pierwsze misyjne zaskoczenie, pierwsze podskoki radości, pierwsze łzy wzruszenia, pierwsze łzy bezsilności i tęsknoty. Spodziewałam się afrykańskiej gorączki radości, a w pierwszym miesiącu, po mojej głowie jak sęp krąży pytanie „I po co to wszystko?”. Krąży i poluje na moją motywację do pracy.

Dziś jadę na wstecznym. Do pierwszych podsumowań misyjnych dołączam te życiowe. Dziś zostawiam za sobą pierwsze ćwierć wieku życia.

Zderzenie z urodzinowym marzeniem


4 listopada. O 5:15 budzi mnie znajomy odgłos budzika. W pokoju ciemno, ale jeszcze tylko przez chwilę. Za 15 min zaczną wdzierać się pierwsze promienie słońca. Zanim mnie dopadną mam chwilę na marzenia. Bo tak szczerze, to kto nigdy nie marzył o niespodziance z okazji urodzin?

O 5:30 promienie słońca przypominają mi, że powinnam już wstać. Otwieram oczy i w chmurze myśli widzę baner zawieszony nad swoją głową: 

„Happy Birthday! Witamy w nowym ćwierćwieczu! 
Przypominamy: jesteś w Afryce - 12 tysięcy kilometrów od domu. 
Proszę zostawić wszelkie oczekiwania pod poduszką”.


Kiedy ostatnio zrobiłam komuś niespodziankę urodzinową? Przeszukuję swoją pamięć i ze wstydem przyznaję, że nie pamiętam. W zabieganej Warszawie urodzinowe kartki z kalendarza były na końcu mojej listy zadań. O własnych urodzinach najczęściej przypominał mi telefon od babci. 

Panie Boże, zabierz ode mnie wszystkie oczekiwania i pozwól cieszyć się tym, co przyniesie dzisiejszy dzień.

Dzień jak co dzień


Po porannej dawce modlitw czas na śniadanie. Tuż przed jadalnią wpadamy w ramiona Morin. Kobiety, dzięki której nasz salezjański dom jest chyba najczystszym w całej Afryce. 
– My Karolina and Paulina! My gifts from God! 

Nie, nie. To nie urodzinowe pozdrowienie. To po prostu zwykły dzień. Zajmujemy swoje stałe miejsca. Ja przy jednym policzku Morin, Paulina przy drugim. Czas na poranną dawkę uścisków i życzeń na dzisiejszy dzień. Prosto od kobiety najbliższej sercu Boga. To już codzienna tradycja. Morin nie potrzebuje specjalnych okazji. Dla Morin najwspanialszą okazją jest to, że po prostu jesteś.

Urodzinowy labirynt


Wieczorem nikogo nie zastaję w jadalni. Pauliny nie ma w pokoju. Cicho, głucho. Wszędzie wygaszone światła. Jakieś przytłumione dzięki dobiegają z zewnątrz. Nie pozostaje mi nic innego jak iść w ich stronę. Poruszam się jak w ciemnym labiryncie. Niepewnie stawiam stopy, a jedną ręką asekuruję się dotykając ściany. W lewo, w prawo, jeszcze raz lewo. Za zakrętem, w drzwiach prowadzących na taras przebija się delikatne pulsujące światło. Nieśmiało wychylam głowę. Mój wzrok jeszcze nie zdążył złapać ostrości, kiedy stopy przestały dotykać wybetonowanego podłoża, a ciało zaczęło szybować podrzucane przez prenowicjuszy.

Męskie wycinanki


Pod dachem balony i urodzinowa „kartka” wielkości telewizora plazmowego zawieszona na sznurku na pranie. Krzesła ustawione w okręgu, a pośrodku nich dymiący grill. Na stole sałatka warzywna, pomidory z cebulką i polska shima (puree ziemniaczane). Szklanki przystrojone białymi serwetkami, kolorowe napoje, a na deser lody. Czy na pewno jestem w Afryce? Czy na pewno Pan Bóg wysłał mnie do męskiej wspólnoty?

W takich okolicznościach szokująca jest otrzymanie kartki z balonami wyciętymi z kolorowego papieru. Jadalne akcenty - to już chyba fatamorgana!

12 mężczyzn z Czarnego Lądu tańczy wokół grilla śpiewając zupełnie niezrozumiałe dla mnie pieśni. Ca jakiś czas z mieszanki dźwięków wyłapuję swoje imię. Jeszcze taneczna procesja z ciastem przed zdmuchnięciem świeczek. Na koniec gruby rulon szarego papieru przewiązanego przeźroczystą torebką foliową. W środku życzenia od każdego z moich nowych współbraci i oczywiście od mojej misyjnej siostry Pauliny. Są wszyscy. Cała misyjna rodzina. 



Jeszcze telefon od misyjnych sióstr z Lufubu, wiadomość z Mansy, sms z Polski i jakiś mail na skrzynce. Tegoroczne urodziny były obfitsze w niespodzianki niż którekolwiek z wcześniejszych!

Ostatnia wiadomość


Wracam pamięcią do dzisiejszego poranka i uśmiecham się sama do siebie. Pan Bóg musi lubić niespodzianki! Z uśmiechem na twarzy układam się do snu. Jeszcze tylko ustawić budzik w telefonie. Na ekranie pulsuje powiadomienie o nieodebranej wiadomości. W treści krótkie „wszystkiego najlepszego” i tylko jeden link. Tylko jeden, więc chyba mogę zerknąć jeszcze przed snem? Otwieram. 

Kolejne kilka minut płaczę. Na przemian ze śmiechu i wzruszenia. Znów zostałam porwana. Tym razem na spacer po ukochanym parku na Pradze, w towarzystwie przyjaciół i mojej polskiej wspólnoty. Siedmiominutowy seans filmowy przeniósł kawałek mojego domu do Afryki.

Filmowy spacer doprowadza mnie przed budynek rodzinnego kościoła. Przekraczam próg i kieruję się po schodkach w dół. Do oczu napływają łzy. Jestem w Afryce, a urodzinowy wieczór kończę patrząc na Pana Jezusa w moim parafialnym kościele. 

W urodzinowym prezencie dostałam odpowiedź na moje pytanie. I po co to wszystko?

„Zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną,
pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę 
w Chrystusie Jezusie.”
Flp 3, 13-14



Oazo na Skarce (i nie tylko Oazo) - DZIĘKUJĘ!:)

Panie Boże. Chciałam Afryki by dawać. Dostałam Afrykę by przyjmować. Dziękuję Ci, że przez ręce innych ludzi nosisz mnie na rękach.



wtorek, 11 listopada 2014

AFRYKAŃSKI PRZEDSIONEK NIEBA

Zaduszny jarmark


Nie lubię początku listopada. Nie lubię cmentarzy. I wcale nie dlatego, że żegnałam tam swoich bliskich, ani nie dlatego, że przypominają mi jak bardzo za nimi tęsknie. Takie cmentarze mogłabym polubić. Prawdziwe. Ale te z początku listopada nie przypominają takich. 

Na początku listopada cmentarze w wielkich miastach zamieniają się w głośne jarmarki. Nie są miejscem zadumy, a roztargnienia. Nie milczą w cichej modlitwie nad zmarłymi, a krzyczą do żyjących jak przekupki na targu. Można tam kupić wszystko. Obok wiązanek z plastikowych kwiatów i zniczy we wszystkich kolorach świata możesz wybrać rękawiczki i przymierzyć różne fasony czapek lub kapeluszy. Obok krzyża z suszonych kwiatów kupisz maski czarownic i kostiumy szkieletów, które nie sprzedały się w halloweenowej gorączce zeszłej nocy. 

Rok temu obiecałam sobie, że już nigdy więcej, ani pierwszego, ani drugiego listopada nie postawię nogi za bramą cmentarną. Wiem, że Kościół zachęca. Ale do czego mnie zachęca? Do pamięci i modlitwy za zmarłych? Czy do rozrywki w miejscu uświęconym pamięcią o nich? 

Jeszcze jedna szansa


Nie dotrzymałam swojego słowa. Dziś przekroczyłam… może nie bramę, a jakąś niewyraźnie wytoczoną granicę cmentarza. I to drugiego listopada. I to w jednym z największych miast. Z tą tylko różnicą, że w Afryce. I ta różnica ma znaczenie. I ogromnie cieszę się, że Pan Bóg pokierował bratem Josephem bym mogła dać sobie jeszcze jedną szansę i nie zaniechać obowiązku wynikającego z mojej wiary. Bo tylko brat Joseph miał potrzebę by tego dnia poświęcić czas modlitwie za zmarłych.

W Warszawie cmentarne uliczki przemierzałam płynąc z falą ludzi zmierzającą w ten sam sektor. Skupiałam się jedynie na tym by nie nadepnąć idącej przede mną osoby. W Chingoli też uważnie stawiam stopę za stopą, ale raczej szukam śladów innych ludzi, by idąc nie nadepnąć na czyjś grobowiec. Zamiast gwaru ludzi przesiadujących w przycmentarnych ogródkach barowych, słyszę radosny śpiew garstki osób skupionych na modlitwie pod blaszanym dachem polowej kaplicy. To Ci sami ludzie, których o 7 rano widziałam na Mszy Świętej w parafialnym kościele.


Odpoczywajcie w POKOJU, pamiętajcie w SPOKOJU


Dziś pierwszy raz spojrzałam na cmentarz jako przedsionek Nieba. Przedsionek, w którym mamy odpocząć. Boży architekt nie przystroił grobowców fioletowymi wstążkami, ale na fioletowo ukwiecił drzewa. Nie postawił pozłacanych kwiatów, a w południowym słońcu na złoto wysuszył trawy i krzewy. Zamiast światła elektronicznych zniczy, co jakiś czas błyskiem rozświetla granatowe niebo. Dzień pamięci o zmarłych zaplanował w pierwszych dniach pory deszczowej. Może deszcz ma ugasić niespokojne cierpienie tych, którzy pogrążeni są jeszcze w żałobie?

Kto urządził ten POKÓJ? 


Przedsionek Nieba, a taki zaniedbany. Zamiast pomników i wiecznych posesji z marmurów dostrzegam jedynie uklepane kopce ziemi. Gdzieniegdzie wystaje betonowa płyta z wygrawerowanym imieniem lub niezrozumiałym numerem, który nie jest datą. Ten przedsionek jest ubogo wyposażony. Zamiast połyskującego złotego kropidła, w ręku księdza błyska plastik jednorazowej butelki po wodzie mineralnej z wybitymi w korku dziurkami. 



Tak, jest zaniedbany i ubogi. Ale dzięki garstce osób skupionych na modlitwie - żyjący wiarą w wieczny odpoczynek. Ten Który urządził ten Przedsionek Nieba zna się na rzeczy. To Architekt wnętrz. Projektuje dla duszy, a nie dla ciała.

I choć dziś nie mogłam zapalić znicza na grobie swoich najbliższych, to czułam, że jestem bliżej nich, niż kiedykolwiek wcześniej.

Dziękuję Panie Boże, że pozwalasz mi łamać moje lekkomyślne obietnice, zmuszasz do patrzenia ponad nimi - w stronę Nieba.