wtorek, 11 listopada 2014

AFRYKAŃSKI PRZEDSIONEK NIEBA

Zaduszny jarmark


Nie lubię początku listopada. Nie lubię cmentarzy. I wcale nie dlatego, że żegnałam tam swoich bliskich, ani nie dlatego, że przypominają mi jak bardzo za nimi tęsknie. Takie cmentarze mogłabym polubić. Prawdziwe. Ale te z początku listopada nie przypominają takich. 

Na początku listopada cmentarze w wielkich miastach zamieniają się w głośne jarmarki. Nie są miejscem zadumy, a roztargnienia. Nie milczą w cichej modlitwie nad zmarłymi, a krzyczą do żyjących jak przekupki na targu. Można tam kupić wszystko. Obok wiązanek z plastikowych kwiatów i zniczy we wszystkich kolorach świata możesz wybrać rękawiczki i przymierzyć różne fasony czapek lub kapeluszy. Obok krzyża z suszonych kwiatów kupisz maski czarownic i kostiumy szkieletów, które nie sprzedały się w halloweenowej gorączce zeszłej nocy. 

Rok temu obiecałam sobie, że już nigdy więcej, ani pierwszego, ani drugiego listopada nie postawię nogi za bramą cmentarną. Wiem, że Kościół zachęca. Ale do czego mnie zachęca? Do pamięci i modlitwy za zmarłych? Czy do rozrywki w miejscu uświęconym pamięcią o nich? 

Jeszcze jedna szansa


Nie dotrzymałam swojego słowa. Dziś przekroczyłam… może nie bramę, a jakąś niewyraźnie wytoczoną granicę cmentarza. I to drugiego listopada. I to w jednym z największych miast. Z tą tylko różnicą, że w Afryce. I ta różnica ma znaczenie. I ogromnie cieszę się, że Pan Bóg pokierował bratem Josephem bym mogła dać sobie jeszcze jedną szansę i nie zaniechać obowiązku wynikającego z mojej wiary. Bo tylko brat Joseph miał potrzebę by tego dnia poświęcić czas modlitwie za zmarłych.

W Warszawie cmentarne uliczki przemierzałam płynąc z falą ludzi zmierzającą w ten sam sektor. Skupiałam się jedynie na tym by nie nadepnąć idącej przede mną osoby. W Chingoli też uważnie stawiam stopę za stopą, ale raczej szukam śladów innych ludzi, by idąc nie nadepnąć na czyjś grobowiec. Zamiast gwaru ludzi przesiadujących w przycmentarnych ogródkach barowych, słyszę radosny śpiew garstki osób skupionych na modlitwie pod blaszanym dachem polowej kaplicy. To Ci sami ludzie, których o 7 rano widziałam na Mszy Świętej w parafialnym kościele.


Odpoczywajcie w POKOJU, pamiętajcie w SPOKOJU


Dziś pierwszy raz spojrzałam na cmentarz jako przedsionek Nieba. Przedsionek, w którym mamy odpocząć. Boży architekt nie przystroił grobowców fioletowymi wstążkami, ale na fioletowo ukwiecił drzewa. Nie postawił pozłacanych kwiatów, a w południowym słońcu na złoto wysuszył trawy i krzewy. Zamiast światła elektronicznych zniczy, co jakiś czas błyskiem rozświetla granatowe niebo. Dzień pamięci o zmarłych zaplanował w pierwszych dniach pory deszczowej. Może deszcz ma ugasić niespokojne cierpienie tych, którzy pogrążeni są jeszcze w żałobie?

Kto urządził ten POKÓJ? 


Przedsionek Nieba, a taki zaniedbany. Zamiast pomników i wiecznych posesji z marmurów dostrzegam jedynie uklepane kopce ziemi. Gdzieniegdzie wystaje betonowa płyta z wygrawerowanym imieniem lub niezrozumiałym numerem, który nie jest datą. Ten przedsionek jest ubogo wyposażony. Zamiast połyskującego złotego kropidła, w ręku księdza błyska plastik jednorazowej butelki po wodzie mineralnej z wybitymi w korku dziurkami. 



Tak, jest zaniedbany i ubogi. Ale dzięki garstce osób skupionych na modlitwie - żyjący wiarą w wieczny odpoczynek. Ten Który urządził ten Przedsionek Nieba zna się na rzeczy. To Architekt wnętrz. Projektuje dla duszy, a nie dla ciała.

I choć dziś nie mogłam zapalić znicza na grobie swoich najbliższych, to czułam, że jestem bliżej nich, niż kiedykolwiek wcześniej.

Dziękuję Panie Boże, że pozwalasz mi łamać moje lekkomyślne obietnice, zmuszasz do patrzenia ponad nimi - w stronę Nieba.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz