piątek, 9 stycznia 2015

JEZUS NARODZIŁ SIĘ W BIBLIOTECE

Świąteczna gorączka


Wigilia. Dochodzi godzina 15. Ogarnia mnie niepokój i zniecierpliwienie. Spodziewałam się smutku i tęsknoty za domem, ale nie niepokoju. Za kilka godzin moja rodzina przełamie się opłatkiem, a ja właśnie zakładam sportowy t-shirt i idę do oratorium. Nie zdążyłam przygotować upominków dla wspólnoty. Nie wypisałam kartki z życzeniami dla Księdza i Pauliny. Nie pomogłam lepić uszek do barszczu. Nie przybrałam świątecznymi ozdobami naszej sztucznej choinki. Nie wyprasowałam sukienki na kolację. Nie zdążyłam porozmawiać z rodziną. Nie wysłuchałam nawet jednej polskiej kolędy… Za chwilę narodzi się Pan Jezus, a ja nie jestem przygotowana!

W oratorium pusto. Garstka dzieci. Nie z powodu Wigilii. W Zambii święta zaczną się dopiero jutro. Jest pusto, bo nad Chingolą znów zawisły ciemnogranatowe chmury, a temperatura spadła o kilkanaście stopni. Dzieci obawiają się deszczu. Jeśli burzowa chmura dogoni ich w czasie drogi, muszą wracać do domu w przemoczonym ubraniu. O przeziębienie nie trudno. A w Zambii zwykłe przeziębienie może skończyć się tragedią.

J want to draw !


Stoję na środku pustego oratorium i zastanawiam się czy naprawdę muszę słuchać zambijskiej listy przebojów w Wigilijny wieczór. Gdyby jeszcze były dzieci, a tu tylko kilkoro. Może niepotrzebnie otworzyliśmy dziś oratorium? 

- J want to draw!

Patrzę na Rogersa i nie mogę uwierzyć. Przecież on nigdy z nami nie rysuje! Czasem wpada do naszej biblioteki, ale tylko po to by trochę poprzeszkadzać i pośmiać się z rysunków młodszych kolegów. 

Akurat dziś? Naprawdę? Masz całe boisko wolne! Trzy piłki do kosza, dwie do siatkówki. Nawet stół pingpongowy jak nigdy czeka dziś na zajęcie. Przecież dziś nikt nie rysuje! Biblioteka zamknięta, wszystkie kredki starannie pochowane do pudełek. Nie mam nastroju do żartów. Zaciskam zęby. Spróbuję być miła.

- Are you sure?
- Yes!

Otwieram szeroko oczy i zastanawiam się czy coś jeszcze mnie dziś zadziwi. Nie będę walczyć z dzieckiem w wigilijny wieczór. Sięgam do kieszeni i wyciągam klucze do naszej pracowni.

Wczoraj odrysowałyśmy obrazki świętej rodziny. Przynajmniej jeden świąteczny akcent tego dnia. Stawiam na stole pudełko z kredkami i kilka obrazków do kolorowania. Przybiega jeszcze dwóch chłopców. Nie znam ich, może przyszli pierwszy raz do oratorium? A może pierwszy raz odwiedzili naszą bibliotekę? 

Siadam obok i zaczynam ciche użalanie się nad sobą. Przecież to taki wyjątkowy dzień, a nawet nie znalazłam jeszcze czasu na osobistą modlitwę. Panie Jezu, tak bym chciała jeszcze na chwilkę się z Tobą spotkać przed wigilijną kolacją. Sam na sam. Wyciszyć się w modlitwie, w samotności.

Spoglądam na Rogersa. Co jakieś czas podnosi głowę i uśmiecha się w moją stronę. Starannie dobiera kolory z pudełka połamanych kredek. Jego koszulka jest przemoczona. Górna linia białych zębów pośpiesznie uderza o dolną. Trzęsie się z zimna. Nie zdążył uciec przed popołudniowym oberwaniem chmury. 


A gdyby dziś zastał drzwi oratorium zamknięte?

Bezludna wyspa


Wracają do mnie słowa świadectwa Sylwii - jednej z wolontariuszek pracującej na rocznej misji w Peru. „Pan Jezus nigdy nie zamieszka na bezludnej wyspie. On zawsze będzie tam, gdzie będą ludzie”

Panie Jezu, chciałam zamknąć drzwi naszego oratoryjnego domu i oczekiwać na Ciebie na bezludnej wyspie przystrojonej w świąteczne akcenty. A Ty Panie Jezu narodziłeś się dla mnie w bibliotece. W sercu Rogersa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz